Jak prowadzi się biznes fryzjerski w Londynie? Co w wykonywaniu tego zawodu różni Polaków i Brytyjczyków i czy zadania fryzjera kończą się tylko na strzyżeniu i odpowiedniej stylizacji włosów? Przypominamy wywiad z Anną Zborowską*, mistrzem fryzjerstwa damsko-męskiego i instruktorką firmy Diamond Touch Luxury.
Polish Express: Skąd pomysł na własny salon fryzjerski w UK? Nie łatwiej było pracować na… etacie? W istniejącym już salonie?
Anna Zborowska: Z pomysłem na taki biznes przyjechałam z Polski, ponieważ wcześniej to w Polsce prowadziłam swój salon. Przed przyjazdem do Londynu było to ponad 2 lata. Na początku, zaraz po przyjeździe do Londynu, próbowałam swoich sił, jak każdy prawie emigrant, w różnych dziedzinach. Ale ciągle brakowało mi tego mojego fryzjerstwa, z którym obecnie jestem już związana od ponad 20 lat.
PE: Czyli czego? Czego brakowało Ci najbardziej?
AZ: Fryzjerstwo to nie jest tylko moja praca, zawód i źródło mojego dochodu. Fryzjerstwo jest dla mnie przede wszystkim ogromną pasją, z którą się urodziłam i którą nie każdy fryzjer jest obdarzony. Są pewne techniki, wzorce, których można się wyuczyć, ale dar czucia, widzenia, wizualizacji klienta, to wychodzi z mojego wnętrza. To tak jak nie każdy może usiąść i napisać książkę czy wiersz, bo trzeba po prostu mieć to coś w sobie. Nie każdy też będzie aktorem. A ja się z tym po prostu urodziłam i nie wyobrażam sobie, żeby wykonywać coś innego.
PE: Opowiedz o swoich początkach w biznesie. Klienci zaczęli przychodzić do salonu z tzw. ulicy, czy głównie z polecenia?
AZ: Prowadząc stacjonarny salon w Polsce i mając wszelkie naleciałości z Polski, w ogóle sobie nie wyobrażałam, że może powstać domowe fryzjerstwo, domowy salon. W Polsce to było niemodne, nieopłacalne, musiał to być salon na tzw. mieście. Zaczęło się więc od tego, że zrobiłam włosy znajomej znajomej i one mnie namówiły potem, żeby pójść dalej. 'Czemu nie robisz tych włosów w domu, po ludziach, czemu tego nie rozwijasz?’ – pytały. A dla mnie na początku to w ogóle było tematem abstrakcyjnym. Jak to, Polka bez języka ma otworzyć działalność w Anglii, i to jeszcze do tego w domu? W czterech ścianach, z lustrem, bez myjni?
PE: Ale się zdecydowałaś…
AZ: No właśnie, zdecydowałam się. To znajomi pomogli mi otworzyć tę ścieżkę, pomogli w tym, do czego doszłam, co osiągnęłam. Choć początki były ciężkie, wręcz zabawne. Ale to znajomi pokazali mi, jak tak naprawdę wygląda Anglia. Że tu może być salon koło salonu, kafejka koło kafejki. Że nikt tu ze sobą nie konkuruje, bo jest tak dużo ludzi. Wszystko zaczęło się pocztą pantoflową. Ludzie zaczęli się o mnie dowiadywać, koleżanka koleżance zaczęła przekazywać. Zresztą nie trzeba było, bo widać było efekty. To przecież jest we fryzjerstwie najważniejsze. I tak to się rozkręciło.
PE: Teraz jest tak, że nie możesz się opędzić od klientów?
AZ: W pewnym sensie tak. Od 2011 r., czyli odkąd tu przyjechałam, cały czas ktoś o mnie pamięta, wie. Nie trzeba się jakoś specjalnie reklamować, o sobie przypominać. Kto ma do mnie trafić, to trafi. A ja zawsze jeszcze byłam wrażliwa na potrzeby życiowe klientów. Bo w międzyczasie zostałam mamą. Mamą, która musiała zostać sama z dzieckiem w obcym kraju i prowadzić ten biznes. Były momenty lżejsze i cięższe, ale ludzie zawsze przychodzili i dawali mi wsparcie przez możliwość zarobku, przez pracę, rozmowę. Jestem fryzjerem z powołania i sprawia mi to nie tylko ogromną przyjemność, z racji efektu i zapłaty, ale też dlatego, że widzę u ludzi błysk w oku. Usłyszeć od klientki 'wow, o to mi chodziło, a nic nie powiedziałam, wyczarowałaś to, co miałam w głowie’, to skarb. Wyssałam to chyba z mlekiem matki. Choć u mnie cała rodzina [śmiech] jest lekarsko-pielęgniarska bądź nauczycielska.
PE: Większość Twoich klientów stanowią Polacy, czy jest też dużo Anglików i przedstawicieli innych narodowości?
AZ: Przyjechałam tu jako szara myszka. Wydawało mi się, że umiem angielski, bo wcześniej latałam do Stanów, gdzie moi rodzice mieszkali 15 lat. Ale gdy przyjechałam autokarem na Victorię, to w pierwszym momencie zastanawiałam się, gdzie ja przyjechałam, bo nic nie rozumiałam. Więc ludzie, którzy zaczęli się pojawiać, to było zdecydowanie duże grono Polaków. Sama też szukałam takich ludzi, tego języka szukałam. Na ulicy, na poczcie, wszędzie. Więc od słowa do słowa, być może przez to, że ja jestem taką osobą, że jestem bardzo komunikatywna i otwarta, i uważam, że 'koniec języka za przewodnika’, to że właśnie przez tę wiecznie otwartą buzię sama przyciągałam tych ludzi.
PE: Ale pojawili się też u Ciebie nie-Polacy
AZ: Tak, oczywiście! Najpierw to było bardzo duże grono Polaków. Ale później zaczęli się też stopniowo pojawiać inni klienci. Bo na przykład Polka miała koleżankę Angielkę. A Polacy będący tu od dłuższego czasu mieli swoich znajomych i zaczęli ich do mnie przyprowadzać. Na początku jednak ok. 90 proc. moich klientów to byli Polacy. Ludzie, którzy też pomogli mi osiągnąć to, co osiągnęłam i którzy pomogli mi się rozwinąć. Uwierzyłam w to, że Polka bez języka również może sobie poradzić w Londynie czy w ogóle gdzieś za granicą. A później byłam jeszcze samotną matką, Polką w Londynie. I też udowodniłam niejednej osobie i dziewczynie, że jak się chce, to się może, i wychowywać dziecko samemu, i pracować, i mieć swoje pieniądze.
PE: Czujesz się spełniona w Londynie – na polu zawodowym i takim ogólnym, życiowym?
AZ: Mogę otwarcie powiedzieć, że jestem szczęśliwą osobą. Pomimo tego, że życie w jakiś sposób mnie poturbowało. Że powykręcało mnie mnie, jak kostkę rubika. A mimo wszystko się nie poddałam. Z depresją czy nie trzeba było codziennie wstać, przygotować się, zacisnąć zęby i z uśmiechem na ustach przyjść do klienta. Który, wyobraźcie sobie, też zazwyczaj przychodził z jakimś swoim problemem. To często nie jest tylko przyjście i zrobienie włosów. W tylu osobach jest też zamknięta jakaś historia, jakiś problem. Na przykład pewna klientka przyszła do mnie zrobić sobie włosy na pocieszenie. Ale wyszła ode mnie nie tylko zadowolona z fryzury, ale też z uzdrowioną duszą. Bo się okazywało, że spełniam też rolę terapeuty czy psychologa. Może to też sprawia, że tych ludzi do siebie przyciągam. Zatem włosy włosami, ale na to wszystko, co osiągnęłam, zebrał się po prostu jakiś całokształt mojej osoby.
PE: To z pewnością buduje między Tobą a klientami silne relacje. Daleko wykraczające poza przywiązanie do ulubionego stylu cięcia czy modelowania włosów?
AZ: Coś w tym jest. Ja nie biegam za klientami. Kto ma przyjść, to przychodzi sam. Gdzieś klienci na mnie trafiają, gdzieś o mnie słyszą. A jak ktoś już raz przyjdzie, to potem to już jakoś samo idzie. Tak to się zaczęło. Ktoś do mnie trafił, poznał mnie, poznał mój fach i już nie umiał się ode mnie odkleić [śmiech]. Nie szukali innych. U mnie panuje też inna atmosfera. Na przykład w salonie, gdzieś na mieście, na męskie strzyżenie poświęca się, dajmy na to, max. 15 minut. A u mnie poświęca się do godziny. Klient dostaje też kawę, jest miła atmosfera. I panowie i panie mogą sobie porozmawiać. Pracując u kogoś w salonie, nie ma na to szans. Jak tego próbowałam, to czułam, że to był wyzysk człowieka przez człowieka. Ja u kogoś w salonie nie potrafiłam traktować pracy tylko jako pracy. Dawałam z siebie wszystko, ponad 100 proc. siebie, jak bym pracowała we własnym salonie. No i nie zawsze to było doceniane. W końcu cały czas była presja, że szybko szybko, bo następny klient.
PE: Dostrzegasz preferencje w zakresie najczęściej wybieranych fryzur przez Polaków/Polki i Anglików/Angielki? Czy w tym zakresie między nacjami w ogóle występują jakieś różnice?
AZ: Tak, zdecydowanie Polki są bardzo specyficznymi klientkami. Z jednej strony polscy fryzjerzy wykonują usługi bardzo dokładnie, a z drugiej Polacy właśnie takich dokładnych usług od nich oczekują. Natomiast w Anglii, patrząc na szkoły angielskie, na salony, czy Angielki, to usługi, można powiedzieć, są wykonywane na troszkę niższym poziomie. Im się wydaje, że to najwyższy level, ale porównując pracę Polek i Angielek, to inne nacje mniej oczekują od fryzjera. My rozkładamy włos na części pierwsze i, jak chcemy, to się czegoś dopatrzymy, bo za to płacimy. A Angielka mówi 'dziękuję’, jest bardzo zadowolona, wygląda pięknie, jest odmieniona, ale ona wie, że za 2-3 miesiące znów cię poprosi o usługę. Bo to jest tylko włos.
PE: A w czym Ty się specjalizujesz?
AZ: Ja jestem ogólnie nazywana fryzjerką od blondów, bo 90 proc. robionych przeze mnie koloryzacji to blond. Zrobić dobrze blond, nie paląc włosów, nie niszcząc ich, to sztuka. Trzeba znać różne kruczki, techniki, cały czas być na bieżąco. Wszystko się zmienia, zmieniają się produkty, zmieniają się składniki w produktach, ulepszają się te wszystkie produkty. Kiedyś rynkiem zawładnął Olaplex. Tu w Europie fryzjerzy się nim zachłysnęli. A w Stanach ten produkt już był passe. Ja zawsze powtarzam swoim klientkom, że wiele produktów trzeba dobrać indywidualnie. No ale jeśli fryzjer podpisuje kontrakt z jakąś firmą i decyduje się sprzedawać tylko określone produkty, to tylko je będzie reklamował.
PE: Czyli dla Ciebie indywidualne podejście to numer jeden we fryzjerstwie?
AZ: Zdecydowanie. Dla mnie najważniejsza jest w ogóle konsultacja z klientem, co czasami robię nawet przez komunikator internetowy. I zawsze podkreślam klientkom, że nie chcę widzieć ich ładnej twarzy, tylko włos. Z boku, z tyłu, z góry, grubość czy gęstość włosów. To jest też ważne przy wycenie usług. A mój cennik zawsze był ruchomy. Nigdy nie było tak, że jakaś pani się mieści w widełkach medium, więc ja ją kasuje za medium. Bardzo często daję też dużo od siebie. Jak widzę, że włos wymaga pielęgnacji, czy regeneracji, to nie pytam, czy pani chce dodatkowo zapłacić za to czy tamto, tylko robię to już w cenie zabiegu. Ja zawsze też modeluje i prostuję włosy, żeby klientka wyszła ode mnie z efektem „wow”. A wiem, że w innych salonach za te usługi płaci się dodatkowo. A ja uważam, że to nie fair. U mnie liczy się jakość, a nie ilość. Staram się klientce poświęcić tyle czasu, ile wymagają tego jej włosy.
PE: Jak prowadzi się własny biznes w Anglii? Masz jakieś porównanie w tym względzie do Polski?
AZ: W Anglii jest po prostu łatwiej. Jeśli chodzi o całą papierologię. Jeśli chodzi o wszelkie formalności związane z ubezpieczeniem społecznym, podatkami. Poza tym ten kraj pozwala nam zarobić. A w Polsce, przynajmniej w tych czasach, w których ja prowadziłam swój salon, to cóż, najpierw zarabiałam na najem, później na ZUS, na wszelkie opłaty, a później to, co zostanie pod koniec miesiąca, to moje. Tu nie musiałam się z tym mierzyć. Zawsze mi na wszystko starczało, na wszystko było. Nie wiem, jak to się nawet działo, ale zdarzało się, że jednego dnia miałam w portfelu dosłownie 2 funty, a następnego już 200 funtów. Pojawiały się klientki, tak jakby klientki czuły, że potrzebuję, żeby przyszły. Nigdy nie goniłam króliczka, on zawsze sam przychodził.
PE: Czyli w porównaniu do Polski, Anglia po prostu daje przedsiębiorcom żyć…
AZ: Tak, tu jest znacznie prościej. Przede wszystkim dlatego, że tu można robić wszystko online. Od rejestracji po wszelakie opłaty, direct debet, wszędzie się po prostu dzwoni. I wszystko można załatwić przez telefon. W Polsce trzeba gdzieś iść, pukać od drzwi do drzwi, prosić, błagać, wykazywać. Są też większe kontrole. Jest dużo więcej utrudnień. Przynajmniej, gdy ja prowadziłam biznes w Polsce. A tu na pewno wszystko jest łatwiej zorganizować.
PE: A jak na Twoją działalność wpłynął Brexit i pandemia Covid-19?
AZ: Cóż, rynek fryzjerski w Londynie wyraźnie się w ostatnich latach popsuł. Właśnie przez te wszystkie zmiany, Brexit, pandemię, a zwłaszcza lockdowny. Mnie to już nie dotknie, ale gdybym miała doradzać komuś, kto chce zacząć biznes w tych usługach, to radziłabym mu, żeby się dwa razy zastanowił. Teraz jest po prostu dużo ciężej. Choć jeśli ktoś czuje w sobie powołanie, czuje się na silach i jest pewny swego, to nadal warto, żeby spróbował.
Ja pozostanę fryzjerką damsko-męską – tego się uczyłam w szkole. Osiągnęłam wszystkie tytuły fryzjerskie, łącznie z mistrzowskim. Do tego tytuł psychologa, który też jest potrzebny w tym zawodzie. Oczywiście są to podstawy, nie uważam się za żadnego psychologa. Są to podstawy psychologii, które pozwoliły mi mieć uczniów i ich szkolić. Tu jednak nie szkolę.
PE: Co dalej? Czego należy Ci pożyczyć?
AZ: Moje życie w Londynie rozwinęło się na fryzjerstwie, ale się na nim nie kończy. Myślę o otwarciu innej działalności w Londynie, trochę niezwiązanej z fryzjerstwem. Mam za dużo energii i gdzieś ją muszę spożytkować. W Londynie zrobiłam instruktora i cały czas podnosiłam kwalifikacje, ale teraz zaczęło mi się podobać świadczenie usług z zakresu pielęgnacji męskiego zarostu. Czekam na styczniowe szkolenie na barbera w Gdyni. Zobaczymy. Mój salon będzie zawsze otwarty dla wszystkich, ale poszłabym też popracować do salonu barberskiego. Żeby rozwinąć u siebie też coś innego. Mam też jeszcze kilka innych pomysłów… Bóg wie, co mi wpadnie do głowy. Uważam, że jak już człowiek rozwinie skrzydła, a Londyn mi na to pozwolił, to teraz już tylko z górki.
* Anna Zborowska posiada tytuł mistrza fryzjerstwa damsko-męskiego i jest instruktorką firmy Diamond Touch Luxury. Z fryzjerstwem jest związana 20 lat, a do swojej pracy podchodzi z ogromną pasją. W Londynie prowadzi własny salon fryzjerski, gdzie każdego klienta traktuje indywidualnie i ze zrozumieniem. „Jeśli robisz to, co kochasz, nie przepracowujesz ani jednego dnia. Moim budzikiem jest moja pasja” – to jej motto.
* Anna Zborowska oferuje także usługi z zakresu makijażu wieczorowego i dziennego. Prywatnie jest mamą 12-letniego Szymona.
Home Atelie Croydon
Anna Zborowska
M:07468 608804
FB: Home Atelie Croydon/Domowe Atelie Croydon
www.ateliecroydon.co.uk
Rozmawiali: Agnieszka Nowicka de Poraj i Marcin Batko