Agnieszka Pluta, która jest doktorem i wykładowcą klasy fortepianu w Cardiff University School of Music, występującą pianistką i aktywnie propaguje twórczość Paderewskiego na Wyspach, postanowiła opowiedzieć nam o arkanach swojej pracy i działalności muzycznej.
Co urzekło Panią w twórczości Paderewskiego? Dlaczego akurat ten pianista
i kompozytor wywarł na Pani tak duże wrażenie, że to jemu poświęciła Pani swój rozwój naukowy?
Sylwetkę Paderewskiego zaczęłam dokładniej zgłębiać przy okazji konkursów wiedzy o jego twórczości oraz konkursów pianistycznych, w których uczestniczyłam jako nastolatka, ucząc się wtedy jeszcze w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I i II Stopnia (dawniejszym Liceum Muzycznym) w Katowicach.
Zastanawiało mnie wtedy jak to się stało, że człowiek, który nie posiadał żadnego finansowego zaplecza i wielokrotnie był przekreślany za swoje ambicje i „wygórowane” marzenia osiągnął taki sukces na skalę światową jakiego, odważę się powiedzieć, do dziś nie osiągnął żaden inny polski artysta na taką miarę.
Niech dowodem na tę moją odważną tezę będzie chociażby fakt, że Paderewski pozostaje do dziś liderem w Księdze Rekordów Guinness’a, któremu płacono najwięcej za jedną zagraną nutę. Ktoś kiedyś to wyliczył i nawet po dewaluacji dolara nikomu tego sukcesu finansowego nie udało się jeszcze powtórzyć.
Najbardziej ujęła mnie jednak otwartość i poczucie realizmu, jaki Paderewski przedstawił w swoich „Pamiętnikach”, podyktowanych i spisanych przez Mary Lawton w 1939 roku. Myślę, że jest to wciągająca lektura dla wszystkich-nie tylko melomanów-w której możemy prześledzić trudną drogę życia i w wielu wątpliwościach oraz własnych doświadczeniach życiowych odnaleźć po prostu siebie.
XIX-wieczny krytyk muzyczny John Alexander Fuller Maitland powiedział o Paderewskim, gdy ten w 1890 roku wyruszył w tournée po Wielkiej Brytanii, że „jednoczy w sobie wszystkie najlepsze cechy wszystkich największych pianistów wszech czasów”. Zgadza się Pani z tą opinią?
Paderewski, zarówno za jego czasów, jak i współcześnie, trochę podzielił krytyków. Był artystą łączącym pianistykę tzw. ”starej szkoły”, reprezentującej cięższe brzmienie oraz większą swobodę w interpretacji zapisu nutowego z nową interpretacją dzieł. Zdarzało mu się improwizować na początku koncertu, co w tamtych czasach było jeszcze u pianistów powszechną praktyką.
Natomiast sam odważnie wkroczył w „nową szkołę” wykonawstwa, zwłaszcza pod względem otwartości i eksperymentowania w nagrywaniu dźwięku na kilku nośnikach. Nagrania Paderewskiego zostały utrwalone na rolkach pianolowych, nagraniach elektrycznych, akustycznych, a także radiowych i filmowych. To prawdziwa paleta dźwięków.
Proszę sobie wyobrazić, że jego „rekord” w ilości różnych nagrań tego samego utworu to słynna „Sonata Księżycowa” Beethovena, którą Paderewski oficjalnie nagrał w różnych momentach życia aż…6 razy! Paderewski był w dużej mierze perfekcjonistą, co być może właśnie miał na myśli Fuller Maitland, że jako pianista i kompozytor potrafił dać słuchaczom coś, co pozostawało na długo w pamięci, a więc emocjonalny przekaz, pasję i solidne wykonanie.
Jest Pani zarówno teoretykiem (prace naukowe) i praktykiem (aktywną pianistką). Jak Pani godzi te dwa nieco odmienne podejścia do muzyki? Czy stanowią one dla Pani wzajemne uzupełnienie?
Gdy byłam jeszcze studentką uczelni Royal College of Music w Londynie, imponowali mi profesorowie, którzy oprócz bycia specjalistami w praktyce wykonawczej, dysponowali ogromną wiedzą muzykologiczną, mówili biegle co najmniej jeszcze jednym językiem obcym, a przy tym miałam wrażenie, że zachowali swoją radość z codzienności i byli w stanie porozmawiać o wszystkim, nawet o przyrządzaniu spaghetti w domu.
Zaczęłam rozumieć, że podejście teoretyczne wcale nie wyklucza tego praktycznego, jeśli zachowamy odpowiednie proporcje. Wiadomo, że jeśli zarzuciło by się całkiem ćwiczenie na instrumencie, to potem do poprzedniej biegłości wrócić jest bardzo ciężko. Dla mnie kluczem do łączenia teorii z praktyką jest PASJA i staram się o tę świeżość i takie podejście dbać.
Chętnie rozmawiam z osobami, które na co dzień mają zupełnie inne zawody i niekoniecznie w jakikolwiek sposób są związane z muzyką klasyczną. Ich spojrzenie na muzykę może być odmienne od mojego, ale to też kształci, bo uczę się wtedy zwracać uwagę na inne aspekty w muzyce (i to różnej), o których sama niekoniecznie bym w pierwszej chwili pomyślała.
Jest Pani laureatką wielu konkursów pianistycznych. Jak czuje się Pani na scenie? Co pianiście dają występy przed większą publicznością, w sensie rozwoju i wrażliwości?
Do dziś mam niezły dreszczyk emocji i ciarki w palcach, gdy wiem, że na scenie pojawi się ktoś, kto jest moim autorytetem, ekspertem w tej samej dziedzinie. Wtedy mam wrażenie, że nie mogę kogoś zawieźć i chcę zaprezentować odpowiedni poziom. Ale, jak to mówił jeden z moich profesorów, jeśli będąc na scenie zacznę myśleć, kto tam siedzi i co o mnie myśli, to rosnąca trema oraz poczucie niezadowolenia z siebie odbiorą mi cały sens tego, po co tam jestem.
Może zabrzmi to trochę egoistycznie, ale staram się najpierw o to, abym to ja dobrze się czuła grając i z takim nastawieniem przekazuję muzykę. Osoba będąca na scenie, czy to aktor, czy muzyk, nie jest w stanie do końca mieć pewność, co myśli o nim publiczność i jak odczuwa jego przekaz. Zwykle dowiaduje się o tym dopiero po prezentacji scenicznej. Jeśli jednak włoży w to swoje emocje, tak jak to on sam odbiera niuanse dźwięku, głosu, mowy i wyobraźni, to wtedy publiczność też odczuje ten emocjonalny przekaz.
W moim przekonaniu występ na scenie nie będzie dla artysty pozbawiony tremy, chłodnej kalkulacji i jakiegoś stopnia ostrożności. Inaczej można się samemu pogubić…
Natomiast wychodząc na scenę staram się też myśleć o publiczności w taki sposób, że jest zaciekawiona, zaintrygowana danym kompozytorem czy utworem, chciałaby doświadczyć czegoś, czego nie da się dotknąć, ani zobaczyć, a więc odczucia tych emocji poprzez sferę dźwięku. To jest dla mnie najlepszym doświadczeniem w muzyce – możemy ją przekazywać innym.
Promuje Pani polską muzykę w Wielkiej Brytanii nie tylko przez pryzmat Paderewskiego, ale także przez interpretację muzyki Chopina. Z jakimi reakcjami spotyka się Pani ze strony Brytyjczyków na twórczość polskich pianistów i kompozytorów?
O ile Chopina możemy powiedzieć, że w świecie znają i kochają chyba prawie wszyscy, o tyle z innymi kompozytorami polskimi jest różnie. Jedne nazwiska są znane bardziej, inne mniej. Oczywiście, Brytyjczykom nieobcy jest Szymanowski, Lutosławski, Panufnik czy Kilar. Myślę jednak, że wiele nazwisk, chociażby Michałowski czy Różycki, nie jest kojarzone przez wszystkich, może bardziej przez środowisko pianistyczne i muzykologiczne.
![Ignacy Paderewski / fot. Getty Images](https://polishexpress.eu/wp-content/uploads/2025/02/Ignacy-Paderewski-asa-390x600.jpg?x87732)
Grając tak wiele razy w Wielkiej Brytanii zauważyłam, jak ważna jest promocja kompozytora, utworu, muzyki, której słuchamy i którą wykonujemy. Przykładem niech będzie jeden z koncertów w mojej byłej uczelni Royal College of Music, gdy studenci klasy fortepianu wspólnie z profesorami przez dwa dni grali recitale, od rana do wieczora, wykonując tylko muzykę polską w nawiązaniu do tematu koncertu: „Różne oblicza muzyki polskiej”. Były to utwory solowe, utwory na dwa fortepiany i na cztery ręce. Koncert był transmitowany online „na żywo”. To był kapitalny pomysł i wszyscy mieliśmy z tego wiele radości.
Natomiast doświadczyłam, też jeszcze wtedy jako studentka, momentu, w którym powiedzenie, że „cudze chwalimy, a swojego nie znamy” może zawierać ziarnko prawdy. Gdy przygotowywałam się do pracy magisterskiej o Paderewskim, zapytana w windzie przez dwie koleżanki z Azji, na jaki temat piszę, ku mojemu zaskoczeniu, doskonale kojarzyły nazwisko „Paderewski”, potrafiły wymienić jego najbardziej znane utwory oraz wiedziały, jakie orkiestry wykonywały te kompozycje podczas serii koncertów BBC Proms. Dla mnie był to absolutny szok! Dodam, że koleżanki nie były pianistkami.
Wykłada Pani na Cardiff University School of Music. Jak czuje się Pani w roli pedagoga?
Gdy zaczynałam moją przygodę pedagogiczną, najpierw jako wykładowca na Uniwersytecie w Birmingham, to zastanawiałam się, czy będę potrafiła być takim pedagogiem, jakich miałam szczęście mieć profesorów. Dosyć sprawnie jednak potrafiłam odnaleźć się w tej roli.
Ponoć dużo elementów, jeśli chodzi o przekazywanie wiedzy, robię bardzo podobnie, tak jak mnie tę wiedzę przekazywano. Na tutejszej uczelni natrafiam na sporą różnorodność. Studenci reprezentują różne kraje, kultury, mają swoje oczekiwania.
Nie da się dwóch różnych osób uczyć tak samo i wymaga to weryfikacji swojego podejścia do studenta oraz jego programu. Z perspektywy czasu cieszę się, że jestem też pedagogiem, ponieważ bardziej doceniam, ile się sama nauczyłam i że mam co przekazać moim studentom, aby oni też mogli się rozwijać.
Jakie możliwości młodym muzykom, według Pani, daje Wielka Brytania,
o które trudniej jest w Polsce?
To bardzo trudne pytanie, ponieważ ostatnie lata przyniosły wiele zmian, zarówno
w Polsce, jak i na świecie, także w dziedzinie muzyki. Patrząc wstecz i na moje doświadczenie, studia, zaczynając od tych licencjackich, a kończąc na doktoranckich, to był czas, kiedy bardzo szybko musiałam poszerzyć różnorodność mojego repertuaru, dopracować technikę oraz nabrać odporności psychicznej, by często z tygodnia na tydzień wyjeżdżać na międzynarodowy konkurs, albo koncerty w najróżniejszych częściach Europy i w Stanach Zjednoczonych.
Konkurencja oraz rywalizacja nie ukrywam, że była bardzo stresująca i na mojej uczelni szybko odkryłam, że każdy wie, po co tam przyjechał, co chce osiągnąć i ile jest w stanie na to pracować. Z drugiej strony, możliwość studiowania jednocześnie reżyserii dźwięku, wyjazdów na koncerty stypendialne dały mi wiedzę i doświadczenie, z których korzystam do dziś.
Szybko musiałam nauczyć się podejmować samodzielne decyzje, brać za nie odpowiedzialność i myśleć długodystansowo. W Polsce, jeszcze jako „muzyczne” dziecko, a potem zaczynając szkołę średnią, nie musiałam jeszcze myśleć o takich rzeczach.
Ośmielę się powiedzieć, że Wielka Brytania jest otwarta na muzyczne „ryzyko”. Coraz częściej sięga się po utwory kompozytorów zapomnianych, zmienia aranżacje wykonawcze. Jest tu miejsce na kreatywność, nowość i zaskoczenie. Czasami niekonwencjonalne, a może i kontrowersyjne.
Podziwiam, że Paderewski będąc Polakiem, nigdy nie wyparł się swoich korzeni, zarówno wtedy, gdy stawiał pierwsze kroki na estradach zagranicznych, jak i gdy został już uznanym pianistą.
Sam wielokrotnie podkreślał, że tak zwany „sukces” to w jego wypadku była droga ciężkiej pracy, wielu zwątpień, a zarazem wytrwałości. Tej wytrwałości w realizowaniu pasji, nie tylko muzycznych, wszystkim Czytelnikom życzę.
Dr Agnieszka Pluta
www.agnespiano.com