Tunele metra nie są dostępne dla każdego. Obowiązują ostre restrykcje. Żeby się tam dostać, trzeba tam pracować. Na szczęście jest tam Łukasz Wiśniewski z Krakowa. Dzięki niemu dowiemy się, jak wygląda praca w tunelach, dlaczego bilety za przejazd są takie drogie i co było powodem wypadku na Central Line.
Łukasz mieszka niedaleko stacji Ruislip Gardens, w piątej strefie. Miejsce wybrał tak, aby mieć jak najbliżej do pracy. – Tu jest moja baza i tu spotykamy się z kolegami z pracy codziennie o godzinie 22 – opowiada Łukasz. – W domu jestem z powrotem o 5:30.
Wstaje około jedenastej. Mówi, że się już przyzwyczaił i nie ma problemów ze snem. Dawniej wstawał wcześniej, bo przez trzy miesiące jednocześnie pracował w warsztacie samochodowym na Camden, od godziny 11 do 19. Jesteśmy na peryferiach miasta. Wokół stacji metra łąki. Wydaje się być spokojniej niż bliżej centrum. Przy ulicach zabudowa jednak taka sama, jak wszędzie.
– Właśnie to, że w Londynie wszędzie są takie same domy, jest jednym z powodów, dla których nie lubię tego miasta – mówi Łukasz. A wie, o czym mówi. Interesuje się historią, jego pasją są stare fortyfikacje. W rodzinnym Krakowie założył parę lat temu Małopolskie Stowarzyszenie Miłośników Historii „Rawelin”. Ma 26 lat. Opowiada szybko i rzeczowo. Od razu widać, że konkretny z niego facet i ma głowę na karku.
Nawet konie mają tu lepiej
Zaraz po przyjeździe do Anglii cztery lata temu, rozpoczął pracę w stadninie koni wyścigowych w Easton, godzinę jazdy na północny wschód od Londynu. Pracował w byłej posiadłości Hamiltonów, którą nabył pewien bogaty handlarz nieruchomościami. – Zajmowałem się tym wcześniej w Polsce, ale czegoś takiego jak tu nigdy nie widziałem – mówi. – Konie, zresztą bardzo drogie, mają zapewniony serwis co godzinę, ich boksy są wyłożone gumą i świeżymi trocinami. Początkowa fascynacja wysokim, jak na warunki panujące w Polsce wynagrodzeniem ustąpiła miejsca refleksji. – Doszedłem do wniosku, że te 5 funtów na godzinę to tak naprawdę jałmużna – mówi Łukasz. – I że to są prace, którymi rodowici Anglicy się brzydzą. Postanowiłem poszukać czegoś innego.
Po półtora roku, które było konieczne dla poznania kraju i panujących w nim obyczajów, ruszył na podbój Londynu. Wszystko zaplanował. Pracę przy remontach tuneli metra miał nagraną wcześniej. – Nie mogłem sobie pozwolić na ryzyko i jechać w ciemno. Mam na utrzymaniu rodzinę, żonę i dwójkę dzieci – wyjaśnia Łukasz. Poszedł w kierunku, w którym, jak sam przyznaje, powinien być podążać od samego początku. Z wykształcenia jest bowiem kolejarzem, ale w kraju nigdy nie pracował w zawodzie. – W Polsce praca na kolei to coś zupełnie innego – mówi. – Teraz pracuje ze mną Dawid, który pracował na stanowisku toromistrza w śląskim DOKP. Za tą bardzo odpowiedzialną pracę dostawał 1500 zł miesięcznie. Dawid dokonywał inspekcji torowiska. Gdy znajdował jakieś usterki lub nieprawidłowości, prosił o przysłanie ekipy remontowej. Pan Władek z centrali mówił wówczas, że ekipę przyśle, ale w przyszłym tygodniu. Dawid mówił wtedy, że trzeba wprowadzić ograniczenie prędkości. Inaczej może dojść do tragedii. Centrala w osobie pana Władka odpowiadała, że tego zrobić nie można, bo trzeba się trzymać rozkładu. No i że są naciski z góry. – A ten człowiek za wszystko odpowiadał i gdyby nie daj Boże, stało się coś złego, to mógł na długie lata iść do więzienia – mówi Łukasz.
Pięć tysięcy za podkład
Teraz Łukasz pracuje w jednej z firm przeprowadzających generalne remonty nawierzchni kolejowej w tunelach londyńskiego metra. Praca polega na wymianie podkładów i szyn. Wyciągają stare, dębowe podkłady i montują nowe, betonowe. Niektóre z tych podkładów nie były nigdy wcześniej wymieniane. Wymiana jednego kosztuje w sumie pięć tysięcy funtów! – Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy – mówi. – Remont metra jest niewyobrażalnie kosztowny. To między innymi dlatego bilety są tak drogie. Torowiska są czasem w opłakanym stanie. Nie dość, że te prace są kosztowne, to jeszcze niesłychanie czasochłonne. I pracuje się w straszliwie ciężkich warunkach. Kurz, pył, hałas i wysoka temperatura. – Jesteśmy jak górnicy, ale jakoś się do tego przyzwyczaiłem – mówi Łukasz. – Wewnątrz nieustannie panuje temperatura 25 – 30 stopni Celsjusza.
Ze względu na ciasnotę tuneli nie można używać ciężkiego sprzętu. Wszystko musi być zrobione ręcznie. Najpierw za pomogą specjalnego podnośnika demontowane są szyny. Potem tzw. krzesełka czyli metalowe płyty, na których siedzą tory. Każda z nich waży 25 kg. Następnie trzeba dokopać się do samego podkładu i za pomocą młota pneumatycznego wykuć go z betonu. Bo podkłady są w metrze na sztywno zabetonowane w ziemi. Instaluje się nowe betonowe podkłady, każdy o wadze 90 kg. Carpenterzy zakładają szalunki i montuje się szyny. Zarówno nowe, betonowe podkłady, jak i stare, dębowe, liczące kilkadziesiąt lat i ważące niewiele mniej, bo 70 kg, członkowie ekipy remontowej muszą przenieść do tunelu na własnych plecach. Czasem przenoszą je po schodach tuneli wentylacyjno-ewakuacyjnych, jak ten między stacjami Seven Sisters a Finsbury Park, gdzie Łukasz ostatnio pracował. Schody mają tam dokładnie 110 stopni. Wyremontowanie jednej nitki torów na odcinku od tunelu do stacji zajęło jego czternastoosobowej ekipie rok. – Wszystko to trwa tak długo, ponieważ jest niewiele czasu na pracę – mówi Łukasz – Ostatni pociąg przejeżdża około godziny 1 w nocy, a już o 5 rano pierwszy musi zawieźć ludzi do pracy.
Ekipa ma więc na działanie tylko kilka godzin. A trzeba jeszcze przynieść i wynieść narzędzia i materiały. Ostrej pracy w tunelu jest więc czasem tylko dwie i pół, trzy godziny. Ze względu na specyfikę tego zajęcia stawki, które robotnicy otrzymują są takie, jakby przepracowali pełne 8 godzin. Czasem linię zamyka się całkowicie na czas prac. Wtedy robią po 6-7 zmian pod rząd, aby nie tracić cennego czasu na wnoszenie i wynoszenie rzeczy. Duży nacisk kładzie się na kwestie związane z bezpieczeństwem. To też wymaga czasu. Dostępu do tuneli nie ma nikt, kto nie posiada do tego uprawnień. Oznacza to w gruncie rzeczy, że trzeba tam pracować, żeby móc tam wejść. Przyznanie tzw. entry permit poprzedzone jest szkoleniami, egzaminami, badaniami. Przepisy zabraniają również fotografowania. Według Łukasza ostre przepisy, jakie obowiązują w tunelach, nie są związane z zagrożeniem terrorystycznym, a pochodzą jeszcze z czasów zimnej wojny. Polacy mają w tym fachu bardzo dobrą opinię, chociaż pracuje ich niewielu. Główną barierą jest język. London Underground to trzymająca się zasad, tradycyjna, angielska firma. Tam nie pracuje się za 5,35 za godzinę. Wbrew pozorom rodowitych Anglików pracuje z Łukaszem niewielu. – Pracuję głównie z Walijczykami, Szkotami, Irlandczykami – mówi Łukasz – Anglicy raczej nie chcą podejmować tej pracy. Kto to widział, żeby Anglik coś zrobił po godzinie 17?
Firma, w której pracuje Łukasz, remontuje tory na liniach Victoria i Central. Nasz bohater zajmuje odpowiedzialne stanowisko. Jest tzw. spikiem, czyli Site Person In Charge. On dowodzi ekipą, którą nazywają gangiem. Odpowiada za bezpieczeństwo pracy, wypełnia wszelkie dokumenty, dokładnie wszystko sprawdza. Kolega na jego stanowisku miał niedawno problemy w związku z wypadkiem na Central Line, w wyniku którego czterdzieści osób trafiło do szpitala. Prasa obwiniła firmę remontową. Spik został zawieszony na dwa tygodnie, przeprowadzono szczegółowe śledztwo. Ostatecznie okazało się, że to nie jego wina. Łukasz opowiada, jak doszło do wypadku. – Pomiędzy tunelami metra istnieją mniejsze wąskie tunele, przejścia techniczne, których używamy. Mamy tam też swoje magazyny. Według przepisów substancje łatwopalne tam przechowywane powinny być zabezpieczone kocami przeciwpożarowymi. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że między pociągiem a ścianą tunelu jest tylko szczelina szerokości 10 – 15 cm. Pędzący z prędkością 45 – 60 mil na godzinę pociąg działa w tunelu jak tłok w cylindrze. Zasysa za sobą powietrze, którego prędkość dochodzi do 90, 100 mil na godzinę. Feralnego ranka pierwszy pociąg, a raczej pęd powietrza za nim, sprawił, że koc wylądował na torach. Kolejny pociąg wjechał w koc, który owinął się wokół pierwszej osi, wyrwał ją spod wagonu i pociąg się wykoleił. Firma Łukasza miała duże problemy. Ostatecznie okazało się, że nikt czegoś takiego nie przewidział i nie można ich za nic winić. Zmieniono przepisy, aby taka sytuacja się już nie powtórzyła. Teraz wszystko zabezpieczane jest dodatkowo łańcuchami.
Pieniądze to nie wszystko
Łukasz lubi swoją pracę. Mówi, że zawsze ciągnęło go pod ziemię. Razem z kolegami z Małopolskiego Stowarzyszenia Miłośników Historii „Rawelin” nie raz eksplorował podziemne korytarze starych fortów, często całkowicie zalane. – Dzięki temu, że pracuję w metrze, mam dostęp do miejsc, o których inni mogą tylko pomarzyć – mówi. Opuszczone, dawno zamknięte stacje, szyby wentylacyjne, korytarze. Nie ukrywa, że w Anglii jest dla pieniędzy. Dlatego też pracował dodatkowo jako mechanik. Mimo, że zarabia teraz całkiem sporo, bo 560 funtów tygodniowo, Łukasz twierdzi, że pieniądze to nie wszystko i planuje powrót do kraju. Jednym z głównych powodów jest to, że w Polsce czeka na niego żona i dwójka dzieci. Za zarobione przez cztery lata pobytu w Anglii pieniądze udało mu się skończyć rozpoczętą jeszcze przed wyjazdem budowę domu pod Krakowem
To miasto nie ma zapachu
W kraju może też lepiej realizować swoje pasje. Lata na paralotni, nurkuje, łazi po starych fortach. – W Anglii na to wszystko trzeba mieć pozwolenia, a u nas niekoniecznie – uśmiecha się porozumiewawczo. Jeździł na motorze, ale przestał, po tym jak jego przyjaciel zginął w wypadku. – Nadal będę jeździł, ale nie w Londynie – mówi. Tylko w Polsce czuje się dobrze, gdzie, jak mówi, jest najwięcej starych fortów na świecie. Dobrze zachowały się te zbudowane przez zaborców oraz te z czasów drugiej wojny światowej. Przykładem jest słynny Międzyrzecki Rejon Umocniony, budowany przez Niemców pod koniec wojny. Ukończono jedynie 30 % kompleksu, a i tak jest to wszystko większe niż francuska linia Maginota. Dostrzega plusy Anglii. By zrobić karierę, niepotrzebny jest dyplom, wszystko osiąga się dzięki umiejętnościom i samozaparciu. Mając normalną pracę, można sobie na wszystko pozwolić. Zarobki wyższe, a ceny wszelkiego rodzaju sprzętu takie same, a nawet niższe. Coś jednak sprawia, że to nie to. – Tu nie ma na nic czasu, Londyn jest zbyt duży – stara się to coś sprecyzować Łukasz. – To miasto nie ma zapachu.
Michał Górka