Większość mieszkańców Wysp jest zdania, że obecny system wyborczy należy zmienić tak, aby szanse na wejście do parlamentu miały również mniejsze partie.
Obawy, że skrojony z myślą dwóch dominujących siłach politycznych brytyjski system wyborczy przestał spełniać swoją rolę, przewijają się w wypowiedziach przedstawicieli większości opcji. Perspektywa „zawieszonego parlamentu”, czyli sytuacji, w której żadna z partii nie będzie w stanie rządzić samodzielnie sprawia, że debata nad zmianą systemu „first past the post” opartego na jednomandatowych okręgach wyborczych jest nieunikniona.
Z ankiety przeprowadzonej przez pracownię Pollsters ORB wynika, że 61 procent Brytyjczyków chce zmiany systemu wyborczego na taki, który odzwierciedlałby poparcie, jakim w skali kraju cieszą się mniejsze ugrupowania. Pozostałe 39 procent jest zdania, że wybór parlamentarzystów na podstawie względnej liczby głosów uzyskanych w danym okręgu jest sprawiedliwy.
Kiedy to samo pytanie zadano cztery lata wcześniej podczas oficjalnego referendum, proporcje były odwrotne – za zmianą ordynacji wyborczej opowiedziało się jedynie 32 procent Brytyjczyków.
Obecnie, o konieczności zmian w większym stopniu przekonani są mężczyźni (63 procent) niż kobiety (59 procent), najczęściej z grupy wiekowej 18 – 24 (68 procent) i 65 + (52 procent).
Mankamenty „first past the post” są najbardziej widoczne na przykładzie UKIP i Partii Zielonych. Z sondaży wynika, że ugrupowania te w skali kraju cieszą się odpowiednio trzynasto- i pięcioprocentowym poparciem, które jednak nie znajdzie odzwierciedlenia w ilości miejsc, jakie reprezentanci tych partii zajmą w parlamencie. Zdaniem niektórych analityków, eurosceptykom przypadnie tylko jeden mandat. Z drugiej strony SNP, która w sondażach radzi sobie gorzej niż Zieloni (4 procent w skali kraju), ma tę przewagę, że właściwie cały jej elektorat skupiony jest w kilkudziesięciu szkockich okręgach. Dzięki temu jej reprezentanci zasiądą najprawdopodobniej na 46 parlamentarnych „stołkach”.