Relację z mistrzostw świata w piłce nożnej 2022 w Katarze na łamach „Polish Express” sponsoruje firma SOKOŁÓW producent m.in. kabanosów polskich i argentyńskich. Kibicuj razem z nami!
Choć Polacy skazani byli na porażkę w meczu 1/8 finałów Mistrzostw Świata w Katarze, a bukmacherzy nie dawali ekipie Czesława Michniewicza większych szans na awans do następnej rundy, to drużyna pod wodzą Roberta Lewandowskiego postawiła się broniącym tytułu Francuzom. Polacy co prawda przegrali 1:3, ale z boiska mogli zejść z podniesioną głową.
Polacy długo opierali się Francuzom
Do meczu 1/8 finałów Mistrzostw Świata w Dausze Polacy przystępowali w roli „chłopca do bicia”. Bukmacherzy dawali Polakom tylko statystyczną szansę na awans do kolejnej rundy, a większość prognoz raczej skazywała drużynę Czesława Michniewicza na wysoką porażkę. No, chyba że Polacy postawiliby w polu karnym przysłowiowy autobus i zafundowaliby Francuzom prawdziwą „obronę Częstochowy”. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a Polacy długo i dosyć skutecznie bronili się przed atakami ekipy napędzanej przez młodego geniusza francuskiej piłki – Kyliana Mbappe. Po kilku nerwowych, pierwszych minutach i dwóch groźnych atakach ze strony trójkolorowych, tempo meczu ustabilizowało się, Francuzi przeszli do ataku pozycyjnego i nie byli w stanie poważniej zagrozić bramce Wojciecha Szczęsnego.
Żal sytuacji z końca pierwszej połowy
Zapewne miliony Polaków zastanawiają się, jak potoczyłby się dzisiejszy mecz, gdyby Polacy wykorzystali sytuację z 38. minuty. To właśnie wtedy piłkarze Michniewicza oddali więcej strzałów na bramkę, niż podczas całego Mundialu. Najpierw lewą stroną przedarł się Bartosz Bereszyński, później dwukrotnie piłki w siatce nie umieścił Piotr Zieliński, by wreszcie to samo nie udało się Jakubowi Kamińskiemu. Pierwszy strzał naszego pomocnika odruchowo odbił bramkarz Hugo Lloris, a resztę bronili przypadkowo obrońcy trójkolorowych. Niestety – pomimo oddania trzech strzałów celnych w ciągu zaledwie kilku sekund, Polakom zabrakło trochę szczęścia i piłka nie zatrzepotała w siatce. – Szkoda tej sytuacji. Zobaczyłem trzech Francuzów w bramce, uderzyłem mocno, ale niestety w środek i trafiłem jednego z nich. Szkoda, jakbym strzelił bramkę, to mogłoby być ciekawie. Uważam jednak, że i tak zagraliśmy dobry mecz przeciwko mistrzom świata — powiedział po meczu Piotr Zieliński, który miał szansę stać się bohaterem i udowodnić wreszcie swoją wartość dla drużyny narodowej, którą na co dzień pokazuje przecież w piłce klubowej.
Francja – Polska 3:1 – jak padały bramki?
Na swoją pierwszą bramkę w meczu 1/8 finału w Dausze Francuzi musieli czekać aż do 44. minuty. To wówczas napastnik AC Milan Olivier Giroud otrzymał od Kyliana Mbappe prostopadłe podanie w pole karne, uwolnił się od kryjącego go Jakuba Kiwiora i strzałem przy słupku pokonał Wojciecha Szczęsnego. Umieszczając piłkę w siatce, Giroud stał się najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Francji, z 52 bramkami na koncie. Na kolejne gole trzeba było znów trochę poczekać. Polacy starali się od czasu do czasu atakować, ale nie stworzyli już żadnej okazji, która choćby otarła się o tę z 38. minuty. Obrazu gry Biało-Czerwonych nie zmieniło też wejście na murawę Arkadiusza Milika, dla którego, podobnie jak dla Piotra Zielińskiego, piłka reprezentacyjna również nie jest zbyt łaskawa. Niestety, w 74. minucie Francuzi przeprowadzili szybki atak, a po podaniu Ousmane'a Dembele, na 2:0 podwyższył zupełnie niepilnowany Kylian Mbappe. Do francuskiego napastnika zdążyło w ostatniej sekundzie doskoczyć dwóch polskich obrońców, ale piłka szybowała już wówczas w prawy górny róg bramki Szczęsnego. Nasz goalkeeper, który w tych mistrzostwach obronił już dwa rzuty karne, tym razem był niestety bez szans. Wreszcie kropkę nad „i”, dla przypieczętowania zwycięstwa Francuzów, postawił w doliczonym czasie gry Kylian Mbappe.
Bramka z karnego dla osłodzenia przegranej
Polska drużyna nie byłaby jednak sobą, gdyby na samym końcu nie pokazała się z bardzo dobrej strony. Zazwyczaj na wielkich turniejach Biało-Czerwoni swój najlepszy mecz grają wtedy, gdy nie mają już nawet statystycznej szansy na awans do kolejnej rundy. Tym razem polscy piłkarze co prawda awansowali do fazy pucharowej (pomimo dramatycznego stylu z Argentyną, nad którym nie będziemy się już pastwić), ale poza 38. minutą, gdy przypuścili zmasowany atak na bramkę Hugo Llorisa, tak naprawdę porządnie zaczęli grać już w doliczonym czasie gry. Impuls do walki, po raz kolejny, przyszedł z lewego skrzydła, na którym przez parę minut Czesław Michniewicz pozwolił poszarżować weteranowi polskiej reprezentacji – Kamilowi Grosickiemu. Ostatnia akcja Polaków, po dośrodkowaniu Grosickiego, dała im karnego, gdy niezgodnie z przepisami piłkę w polu bramkowym odbijał ręką Dayot Upamecano. Do piłki, co oczywiste, podszedł Robert Lewandowski, ale jego strzał z linii 11 metrów – bardzo słaby trzeba przyznać i jakby nie w stylu „Lewego” – w miarę łatwo obronił bramkarz trójkolorowych. Wówczas jednak szczęście uśmiechnęło się do Polaków i sędzia zaordynował ponowne wykonanie karnego, twierdząc, że bramkarz Francuzów zbyt szybko wyskoczył z bramki. Drugi strzał Lewego – także bardzo słaby i uderzany „na dwa razy”, ale tym razem w drugi róg, Lloris już przepuścił.
I tak po pierwszym od 36 lat awansie do pucharowej fazy rozgrywek Mistrzostw Świata, Polacy pożegnali się z turniejem, tracąc trzy bramki i strzelając jedną. Trudno mówić o rozczarowaniu po ostatnim meczu z mistrzami świata – kompromitacji nie było, a wręcz pojawił się promyk nadziei, że Biało-Czerwoni mogą postawić się nawet i gigantom światowej piłki. Po zawstydzającej porażce z Argentyną 0:2, tym razem Polacy mogli z boiska w Dausze zejść z podniesioną głową.