Jedziemy z nimi metrem, siadamy obok nich w jednym biurze. Oni – zazwyczaj wypachnieni, świeżo po porannym prysznicu, z jeszcze mokrą głową suną do pracy oznajmiając światu, że są szczytem dbałości o higienę osobistą. Lecz wystarczy zajrzeć od podszewki, by przekonać się, że to nierzadko zwykła czystość „na wynos”.
O brytyjskich standardach higieny krążą wśród rodaków legendy, a ich opinie są diametralnie różne. Część utrzymuje, że ciężko znaleźć drugą taką nację, która tak dbałaby o nienaganny wygląd swój i swoich osobistych rzeczy jak Wyspiarze.
Potwierdzałyby to miliony pucogodzin wyrabianych przez rzesze polskich cleanerek dbających o brytyjskie koszule, spsikiwane później litrami kolońskiej wody; potwierdzałyby to ślicznie wylizane fryzurki oraz skrojone podług najnowszych trendów gacie, jedne i drugie jakże chętnie noszone przez brytyjskich modnisiów. W metrze pachnie od takich jak od amantów w okresie godów. Lecz wystarczy przyjrzeć się bliżej ich codziennym nawykom, a na jaw wyjdzie trochę inny obraz rzeczywistości.
Oj, nie czytali ci oni biblijnej przypowieści o pobielanych grobach, pięknych tylko z zewnątrz, a wewnątrz pełnych nieczystości. Np. rano, w promieniu 100 metrów wokół domu Brytyjczyka unosi się silny odór żelu pod prysznic (nie wiedzieć czemu, wszystkie produkty dla mężczyzn mają teraz zapach męskiego potu). Taki zapaszek to niechybny znak, że Tutejszy bierze poranny prysznic.
Dziwne tylko, że wieczorem, gdy Ty się kąpiesz, podobnego zapachu wyczuć nie sposób. To przywodzi na myśl kawał o górniku, co to mył nogi co dzień rano i wielce się dziwił, że pościel czarna. Ci z rodaków, którzy spędzili trochę czasu w brytyjskim biurze zdążyli już zapewne przyuważyć Tutejszych odchodzących od pisuarów i „zapominających” zahaczyć o umywalkę.
Mnie również przydarzyło się to dostrzec, a współpracownik pewnie się zdziwił dlaczego nagle zacząłem unikać podawania mu ręki. Wiadomo, iż zwyczaje człowieka podświadomie wpływają na tworzone wokół siebie otoczenie.
Weźmy choćby brytyjski zlew, choć to de facto nie zlew, a raczej stacjonarna miska do mycia, opróżniana nie poprzez uchylenie, a odkorkowanie czarnym gumowym czymś, wiszącym na łańcuszku nie pierwszej świeżości.
Czy oni rzeczywiście spodziewają się po tobie, byś się w tym umył, dokładając swoją obwódkę brudu do obwódki pozostawionej przez poprzedniego użytkownika? Wymiana znaczków lub doświadczeń – tak. Wymiana brudu? Stanowcze NIE! Nie zapominajmy wreszcie o brytyjskim pubie, który jest dopiero prawdziwie brytyjski, gdy z dywanowej niegdyś wykładziny przestaje przebijać oryginalny wzorek. Wchodzisz do takiej obory i nie wiesz czy trafiłeś wśród ludzi, czy na klepisko.
Już widzę miny kontrolerów z polskiego Sanepidu, gdyby zaszli do takiego lokalu służbowo – pewnie lokal zamknięto by z hukiem, a właściciela posadzono na 20 lat więzienia za kardynalne zagrożenie zdrowia i życia. Oczywiście, na kwestię nieczystości naród Wyspiarzy patentu nie posiada – naszym też się zdarza chorować na podobną przypadłość.
Na szczęście, tak jak swój rozpozna swego, tak schludny i czysty człowiek rozpozna „Pachnidło” na kilometr. Współczuję tylko tym, którzy – by wyczuć pismo nosem – musieli posunąć się do odległości mniejszej niż centymetr.