Nowy „podatek od opakowań” w Wielkiej Brytanii staje się realnym obciążeniem dla gospodarstw domowych, mimo że formalnie nie jest nakładany bezpośrednio na mieszkańców. Eksperci ostrzegają, że w praktyce to właśnie konsumenci zapłacą najwyższą cenę. Dosłownie i w przenośni.
Ciche podnoszenie podatków to praktyka, która jest wyjątkowo problematyczna. Rząd oficjalnie nie obciąża obywateli. Tylko mrozi progi podatkowe czy utrzymuje kwoty wolne od podatku na poziomie sprzed lat. Wprowadza również nowe podatki, które przechodzą niemal niezauważone. Ich efekt jest ukryty w drobnych podwyżkach, których bezpośrednio nikt nie odczuwa. Po prostu przy kasie trzeba zapłacić więcej… tym razem za opakowanie.
Podatek, którego nie widać, ale czuć w portfelu
Rząd wprowadził rozszerzoną odpowiedzialność producentów (EPR), zgodnie z którą firmy muszą ponosić koszty związane z opakowaniami, które trafiają później do domowych koszy na śmieci. Oficjalnie chodzi o wdrożenie zasady „zanieczyszczający płaci” i poprawę systemu recyklingu. W praktyce jednak zdecydowana większość kosztów – szacuje się, że ponad 80 proc. – zostaje przerzucona na klientów. Podatek od opakowań wpłynie bezpośrednio na ceny produktów w sklepach.
Brytyjskie sieci handlowe już teraz ostrzegają, że nie są w stanie absorbować dodatkowych wydatków. Jak podkreśla British Retail Consortium, branża dopiero co musiała zmierzyć się z podwyżkami kosztów pracy o 5 mld funtów. Natomiast teraz nowy system oznacza kolejny miliardowy rachunek.
Podatek od opakowań to wzrost inflacji i droższe zakupy
Według szacunków Banku Anglii, sam podatek EPR zwiększy inflację cen żywności o 0,5 proc. To oznacza, że w praktyce koszty codziennych zakupów znów pójdą w górę. Na przykład butelka wina zdrożeje o około 9 pensów. Piwo o 4 pensy. Natomiast mocniejsze alkohole nawet o 11 pensów. Dla przeciętnego konsumenta są to drobne kwoty. Jednak w skali roku mogą oznaczać setki funtów dodatkowych wydatków na podstawowe produkty.
Ciche podatki, realne koszty
Podatek od opakowań jest przykładem tzw. „cichego podnoszenia podatków”. Rząd formalnie nie obciąża bezpośrednio obywateli, lecz przerzuca odpowiedzialność na producentów i handel. Efekt końcowy jest jednak oczywisty. Rachunek płacą mieszkańcy Wielkiej Brytanii w sklepach i pubach.

Problemem jest również brak przejrzystości – konsumenci nie mają pełnej świadomości, że za rosnące ceny w dużej mierze odpowiada nowa danina. W debacie publicznej coraz częściej pojawia się pytanie: czy podatek faktycznie poprawi system recyklingu. Czy może stanie się kolejnym źródłem dochodu dla państwa w czasie kryzysu kosztów życia?
Biznes bije na alarm, samorządy uspokajają
Przedstawiciele branży, m.in. producent szkła Encirc, ostrzegają, że EPR to „strzał w kolano”. Głównie dlatego, że uderzy szczególnie w firmy inwestujące w ekologiczne rozwiązania, takie jak szkło czy technologie niskoemisyjne.
„To podatek, który hamuje innowacje i uderza zarówno w przemysł, jak i klientów” – mówi dyrektor firmy Sean Murphy.
Z kolei samorządy bronią rozwiązań. Arooj Shah z Local Government Association podkreśla, że czas najwyższy, aby producenci partycypowali w kosztach gospodarki odpadami. Jej zdaniem EPR zmusi rynek do ograniczenia zbędnych opakowań i lepszego projektowania produktów pod kątem recyklingu.
Codzienność drożeje – czy to dopiero początek?
Choć podatek od opakowań nie trafia bezpośrednio do obywateli, to właśnie oni najbardziej odczuwają jego skutki. Dla wielu Brytyjczyków będzie to kolejny element pogłębiający kryzys kosztów życia. W praktyce więc, mimo braku oficjalnego „nowego podatku dla obywatela”, ceny rosną w sklepach, na stacjach benzynowych i w restauracjach. Natomiast mieszkańcy coraz częściej zadają pytanie: czy to uczciwe, że walka o recykling odbywa się ich kosztem?