W Nicei odbył sie pogrzeb Julesa Bianchi, francuskiego kierowcy F1, zmarłego 17 lipca, po 9 miesiącach od wypadku podczas wyścigu Grand Prix Japonii.
Ten wyścig uchodzi za jeden z najbardziej ekscytujących i najniebezpieczniejszych w Formule 1. Dodatkowo 5 października zeszłego roku tor był nadzwyczaj trudny po obfitych opadach deszczu, które dodatkowo czyniły jazdę ryzykowną.
Na jednym z trudniejszych odcinków trasy Bianchi wpadł w poślizg i stracił kontrolę nad swoim bolidem. Mknąc z prędkością 126 km/h uderzył w podnośnik dźwigu, który z toru usuwał wrak uszkodzonego Saubera kierowanego przez Adriana Sutila. Pech chciał, że kierowca teamu Marussia uderzył w urządzenie głową chronioną jedynie przez kask.
Według zarządzonego przez FIA śledztwa winnym zdarzenia był sam kierowca. Francuz nie dostosował prędkości do wydarzeń na torze pomimo podwójnej żółtej flagi ostrzegającej przed niebezpieczeństwem.
Po wypadku kierowca przez 9 miesięcy znajdował się w śpiączce. Nie udało się go wybudzić, a w miniony piątek zmarł. Jules Bianchi jest pierwszym kierowcą Formuły 1, który zginął na torze od 21 lat. Przed nim cały sportowy świat opłakiwał Ayrtona Sennę, który 1 maja 1994 stracił życie podczas Grand Prix San Marino.
Aby uczcić pamięć Julesa Bianchi, FIA zdecydowało że żaden z kierowców F1 nie będzie jeździł z numerem 17, z którym Bianchi jeździł dla Marussi.