Gdzie w Wielkiej Brytanii kobiety są najpiękniejsze, a mężczyźni najprzystojniejsi? A gdzie wręcz na odwrót – gdzie są oni najbrzydsi? Amerykańscy naukowcy ujawnili kilka niewygodnych „prawd”.
Badanie trwające kilka dziesięcioleci miało dać odpowiedzi na wiele pytań
Analiza przeprowadzona przez profesora Daniela Hamermesha ucieszy mieszkańców niektórych regionów/krajów w UK, a innych wręcz przeciwnie – zasmuci. Albo wręcz zdenerwuje. Ale profesor Hamermesh, ekspert w dziedzinie ekonomii piękna z Uniwersytetu w Teksasie, zdecydował się przedstawić swoje wnioski na temat badania, które rozpoczęło się w 1958 r. i które było powtarzane przez kolejnych 50 lat.
Amerykański naukowiec przeanalizował dane pozyskane w ramach badania the National Child Development, które wzięło sobie za cel prześledzenie życia 17 415 osób urodzonych w Anglii, Szkocji i Walii w ciągu jednego tygodnia, a dokładniej między 3 a 9 marca 1958 r. Osoby te, mając siedem i 11 lat, zostały następnie ocenione przez swoich nauczycieli pod względem swojej atrakcyjności. Nauczyciele, kierując się własnymi upodobaniami, mogli wybrać jedną z czterech opcji: „atrakcyjny”, „nieatrakcyjny”, „normalny” lub „z nienormalną cechą”.
W późniejszych latach – w 1991, 1999, 2004 i 2009 r., uczestnicy badania, będąc w wieku 33, 41, 46 i 51 lat, mieli też ocenić, w jakim stopniu są ogólnie zadowoleni z życia.
Najbrzydsi ludzie – gdzie w UK natkniemy się na nich najczęściej?
Po analizie powyższych danych wyszło na jaw, że przystojnych ludzi najbardziej przyciągał na przestrzeni lat południowy-wschód Anglii. Z kolei ludzie uznawani za najmniej ładnych/przystojnych, przeprowadzali się do Szkocji i Walii. Jednocześnie naukowcy wykazali, że atrakcyjne pod względem wyglądu dzieci miały większe prawdopodobieństwo, by odnieść w życiu sukces ekonomiczny.
Profesor Hamermesh oszacował także, że atrakcyjni ludzie zarabiają w ciągu życia średnio o około 145 000 funtów więcej niż osoby o wyglądzie poniżej przeciętnej. Piękna kobieta zarabia o 4 proc. więcej, a przystojny mężczyzna – o 3 proc. więcej niż ich „przeciętni” odpowiednicy.